Niewyrównane rachunki

Zwykle jest tak, że chętnych do organizacji wyścigów jest zdecydowanie więcej niż miejsc. Jest to jeden z powodów, dla których rozważa się możliwość powiększenia kalendarza. Również same zespoły naciskają, na większą ilość wyścigów, bo to pozwoli im powiększyć wpływy, nie zwiększając znacznie wydatków. Z drugiej strony mamy głosy dobiegające z różnych stron świata o możliwości rezygnacji z goszczenia wesołego cyrku z powodu ogromnych strat finansowych organizatorów. Jak naprawdę jest z tymi pieniędzmi? Kto płaci, a kto zarabia?

Odpowiedzią na te pytania może być obszerny materiał opublikowany przez espn.com. Trzy czwarte wyścigów, które znajdują się w kalendarzu jest dofinansowywanych z publicznej kasy czyli budżetu państwa. W zeszłym roku rządy różnych krajów na organizację wyścigów wydały łącznie około 410 milionów dolarów, co zwróciło się prawie pięciokrotnie. Kierując się jedynie tymi danymi można by powiedzieć, że goszczenie F1 to świetny interes. Jednak rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana.

Rząd Singapuru wydaje rocznie 60 milionów dolarów na organizację wyścigu (fot. World © Sutton)

Wyobraźcie sobie, że organizatorzy nie otrzymują ani grosza z reklam, które znajdują się na torze. Nie zarabiają również na wynajmie wydzielonej przestrzeni handlowej zlokalizowanej na obiekcie. Również przychody ze sprzedaży praw telewizyjnych nie zasilają ich kasy. Wszystkie wspomniane wcześniej zyski trafiają do skarbonki osób zarządzających tym sportem.

Głównym źródłem dochodu organizatorów jest sprzedaż biletów i to jest niejako klucz do sukcesu lub porażki. Rzut oka na trybuny jest w pewnym sensie rozwiązaniem ekonomicznej zagadki. Jednak nawet trybuny zapełnione po brzegi nie gwarantują organizatorom, że po podliczeniu wszystkich rachunków będą nad kreską. Biorąc jedynie pod uwagę sam weekend wyścigowy i zarobione w czasie jego trwania pieniądze, organizacja wyścigu jest całkowicie nieopłacalna. Właśnie tu do akcji wchodzą publiczne pieniądze. Rządy pomagając utrzymać wyścig liczą na przychody znacznie wykraczające poza ramy weekendu wyścigowego. Mówiąc wprost, traktują wyścig jako formę reklamy kraju, bądź regionu, co może się przekładać na rozwój turystyki. Więcej turystów to więcej pieniędzy. Dodam jedynie, że przekaz telewizyjny dociera do 527 milionów widzów na całym świecie.

Sprzedaż biletów stanowi znaczną część zwrotu natychmiastowego. W przypadku wyścigów na tradycyjnych torach średnio zwraca się 27 milionów dolarów, przy czym 22 miliony to pieniądze uzyskane z biletów. W przypadku torów ulicznych mamy nieco inne proporcje. Średni zwrot to 32,5 miliona, przy 29,5 ze sprzedaży biletów. Stałe tory mogą nieco dorobić na sprzedaży miejsc kempingowych wokół obiektu i szacuje się, że średni dochód z tego tytułu sięga dwóch milionów dolarów. Do tego dochodzą jeszcze zyski ze sprzedaży jedzenia oraz napojów, a także wynajem parkingów oraz lądowiska dla helikopterów. Razem około 2,7 miliona.

Teraz trochę o kosztach, które są zdecydowanie różne dla tradycyjnych torów i wyścigów ulicznych. Tory zlokalizowane na ulicach miasta zarabiają zdecydowanie więcej w trackie trwania wyścigu oraz zdecydowanie bardziej napędzają turystykę, co w perspektywie przekłada się na rządową kasę. Z większymi przychodami idą również wyższe wydatki. Do średniej kwoty 30 milionów dolarów, którą trzeba zapłacić za pozwolenie na organizację wyścigu (niezależnie od toru) trzeba doliczyć kolejne 8 za wynajem kompleksu garaży. Do tego dochodzi 8 milionów, które trzeba przeznaczyć na wykonanie ogrodzenia oraz 14 milionów, które pochłania budowa trybuny. Samochody oraz personel potrzebny do sprawnej obsługi widowiska zjada kolejne 10 milionów zielonych, niezależnie od toru.

Podliczając, średni koszt organizacji wyścigu dla standardowego toru wynosi około 48 milionów dolarów, przy prawie 90 dla wyścigów ulicznych. Na pierwszy rzut oka widać, że kosz organizacji znacznie przewyższa tzw. szybki zwrot. 21 milionów straty dla tradycyjnego wyścigu i aż 55 dla wyścigu rozgrywanego na ulicach miasta to ogromne sumy. Bez pomocy rządu i efektu nazwijmy to “turystycznego” większość wyścigów zniknęłaby z kalendarza. Rząd Singapuru, co roku ma zabezpieczonych 60 milinów dolarów na wsparcie organizatorów wyścigu i władze przekonują, że są to dobrze zainwestowane pieniądze, które przynoszą w skali kraju ogromne zyski.

Wyścig F1 skupia uwagę całego świata. Przez jeden weekend cały motorowy świat wpatrzony jest tylko w jedno miejsce. Sportowo każdy wyścig jest sukcesem, ale żeby dołączył do tego sukces finansowy potrzeba wielu starań i to na najwyższych szczeblach. Przez cztery dni w roku trzeba umieć sprzedać setkom milionów widzów wszystkie atrakcje, które czekają na nich jeśli tylko zdecydują się na przyjazd. Kraje organizujące wyścigi uliczne mają zdecydowanie łatwiejsze zadanie. Sama świadomość możliwości przejechania się trasą wyścigu, czy zjedzenia obiadu w restauracji zlokalizowanej na terenie pitlane może być dla wielu osób magnesem.

Czy ktoś, coś wspominał o GP Polski? Patrząc na powyższe liczby mam wrażenie, że chyba się przesłyszałem…