Trzy gwiazdy Monako

Perez był gwiazdą wyścigu w Monako (fot. Force India)

Słodycz zwycięstwa od goryczy porażki dzieli bardzo niewiele, szczególnie w takim miejscu jak Monako. Milimetry, ułamki sekund oraz doskonałe czucie przesychającej nawierzchni miały w niedzielę ogromne znaczenie, ale oprócz kierowcy oraz maszyny decydowała również strategia. Kto najlepiej wykonał swoją pracę?

Nie mam cienia wątpliwości, że najlepszą formę na ulicznym torze w Monte Carlo zaprezentował Sergio Perez. Meksykański kierowca, który nie dysponuje najlepszym bolidem czuł się na mokrym oraz przesychającym torze jak ryba w wodzie. Perez startując z siódmego pola nieco wydłużył przejazd na pełnych deszczówkach, co pozwoliło mu po wykonaniu zmiany, powrócić na tor przed Vettelem, Hulkenbergiem, Sainzem oraz Alonso. To był kluczowy moment i kierowca po wyścigu bardzo chwalił komunikację z zespołem oraz przebieg procesu podejmowania decyzji. Dobra współpraca z inżynierem dało również efekt przy drugiej zmianie. Tym razem Perez nie czekał na rywali, a sam bardzo szybko zdecydował się sięgnąć po opony przeznaczone na suchą nawierzchnię. Na szczególną uwagę zasługuje wypowiedź kierowcy po wyścigu, w która sugeruje, że w kontekście czystego talentu oraz tempa, popularny “Checo” stawia się w ścisłej czołówce.

“To smakuje wyśmienicie, bo wiem, że w normalnych warunkach nie mamy tempa, by być tak wysoko. Dzisiaj wiedziałem, że mam doskonałą szansę, nie aby być na podium, ale by pokazać mój talent. Wiedziałem, że mogę zrobić coś specjalnego, bo w Monako podczas deszczu, zawsze najlepsi kierowcy będą górą. Myślałem o tym, aby trzymać się z dala od ścian, robić swoje i być skupionym.”

“To był wyjątkowy wyścig. Decyzję, które podjęliśmy z zespołem, to jaki to dało rezultat sprawiło, że był to niesamowity wyścig. To nie były tylko moje decyzje. Jesteśmy zespołem, a zespół dziś wykonał fantastyczną pracę, z decyzjami oraz zmianami opon. Podczas jednej ze zmian zdołaliśmy wyprzedzić Sainza, co było kluczowe.”

“Daliśmy lekcję dużym zespołom. To wiele znaczy. Możesz sobie wyobrazić, że dla zespołu takiego jak nasz to znaczy wszystko, to jak zwycięstwo. Nie ma nikogo innego, kto by wykonał dzisiaj lepszą pracę od nas i to sprawia, że jestem bardzo dumny. Dumny z zespołu, bo są tu ludzie zdolni do wielkich rzeczy. To jest jeden z tych dni gdzie warunki i inne zmienne dają ci szansę, a dobre decyzje i dobrzy ludzie doprowadzają cię do takiego wyniku.”

Niewiele brakło, a zespół Force India mógłby się cieszyć z obecności dwóch kierowców w czołowej czwórce. Nico Hulkenberg starował dwa oczka wyżej od Pereza i teoretycznie, to on powinien się cieszyć z trzeciego miejsca, ale w przypadku niemieckiego kierowcy decyzje o zjazdach do alei serwisowej nie były tak trafione. Pierwsza zmiana została wykonana zbyt szybko, gdy przejściowe opony nie dawały jeszcze odpowiedniej przyczepności. To są właśnie detale, od których rozpocząłem ten wpis.

Ricciardo nie krył niezadowolenia (fot. Red Bull Racing)

W zupełnie innym nastroju opuszczał tor Daniel Ricciardo. Australijczyk zrobił wszystko, aby cieszyć się z historycznego zwycięstwa w Monako, ale niestety, to nie wystarczyło. By zrozumieć frustrację kierowcy, który w wywiadach otwarcie mówi, że ma ochotę jak najszybciej uciec z toru, wystarczy obejrzeć jego kwalifikacyjne kółko. Było perfekcyjne, podobnie jak dyspozycja kierowcy w niedzielnym wyścigu. Trudno się więc dziwić, że po wyścigu Ricciardo nie chciał słuchać żadnych wymówek czy tłumaczeń ze strony zespołu. Wszystko układało się bardzo dobrze do 23 okrążenia, kiedy zespół zdecydował się zareagować na zmieniającą się sytuację na torze. Jak to możliwe, że kiedy kierowca pojawił się na stanowisko serwisowym, ani opony, ani mechanicy odpowiedzialni za wykonanie zmiany nie byli gotowi? Kto zawinił? Z pewnością byliśmy świadkami błędu komunikacyjnego pomiędzy inżynierami siedzącymi w górnej części garażu i zespołem mechaników odpowiedzialnych za przygotowania opon, pracującymi na dole. Jedna z teorii, które w mojej ocenie jest najbardziej prawdopodobna mówi, że po obu stronach garażu australijskiego kierowcy stały dwa różne komplety opon (super-miękkie i miękkie). W komunikacie przekazanym przez inżynierów wskazano na zestaw super-miękkich, które stały nieco dalej, gdyż początkowo planowano wykonać zmianę na miękką mieszankę. Zmiana decyzji w ostatnim momencie, chwilowe zawahanie oraz ciasny garaż spowodowały, że Ricciardo musiał czekać na zmianę w czasie gdy jeden z jego mechaników krzyczał w kierunku garażu – “Gdzie są opony!”.

Ricciardo miał jeszcze szansę, by odrobić stratę na torze, ale jego szansę jeszcze mocniej niż charakterystyka toru ograniczał fakt, że przeschnięta była jedynie linia wyścigowa, a kilka centymetrów dalej asfalt nadał był mokry. Każdy manewr w takich warunkach wiązał się z realnym ryzykiem nieukończenia wyścigu. Pocieszający dla Ricciardo może być jedynie fakt, że z taką dyspozycją, obaj kierowcy Mercedesa powinni zacząć się poważnie oglądać za siebie.

Hamilton długo czekał na ten dzień (fot. Mercedes AMG Petronas)

Zwycięstwo Hamiltona, choć niezwykle ważne dla samego kierowcy oraz tegorocznej rywalizacji nie wywołuje takiego zachwytu jak dyspozycja Pereza czy kwalifikacyjne kółko Ricciardo. Czy słusznie? Do zwycięstw brytyjskiego kierowcy zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale fakt, że było to 44 zwycięstwo nie powinno odbierać nic z oceny dyspozycji kierowcy oraz zespołu. Utrzymanie opon deszczowych w zadowalającym stanie do 31 okrążenia, kiedy niektórzy kierowcy byli już na oponach przeznaczonych na suchą nawierzchnię, z pewnością wymagało ogromnej pracy za kółkiem i szukania miejsc, aby je odpowiednio schłodzić. Warto pamiętać, że w tym czasie Lewis miał za sobą Ricciardo, który nie zamierzał oddawać zwycięstwa przez błąd mechaników. Przed wyścigiem mówiło się, że ultra-miękka mieszanka wytrzyma około 20 okrążeń, a Brytyjski kierowca wykonał na niej 47 kółek. Jak to możliwie? Pomogły okoliczności, ale czapki z głów przed strategami Mercedesa. Wyliczyli oni, że zimnym torze oraz mniejszych obciążeniach działających na opony, wynikających z wyższych czasów okrążeń, zużycie będzie niższe o 20%. Nawet przy takiej matematyce daleko do 47 okrążeń, które niedzielnego popołudnia wykonał trzykrotni mistrz świata. Na uwagę zasługuje również fakt, że w czasie wyścigu doszło do zamiany pozycji w zespole Mercedesa. Rosberg praktycznie bez walki ustąpił miejsca partnerowi z zespołu, co pokazuje, że rozsądek wziął górę nad wewnętrzną rywalizacją. Tempo niemieckiego kierowcy nie było najlepsze, czego najlepszym dowodem jest utrata pozycji na rzecz Nico Hulkenberga w ostatniej części wyścigu. Głównym problemem, z którym zmagali się kierowcy Mercedesa była temperatura hamulców, a lepiej z tym problemem poradził sobie Hamilton. Rosberg narzekał również po wyścigu, że używany zestaw ultra-miękkich opon, który został mu założony w drugiej części wyścig bardzo szybko się zużył, co sugeruje, że bolid nie był odpowiednio zestrojony do panujących na torze warunków.

Sezon 2016 może być dla Ferrari kolejnym rokiem niespełnionych nadziei. Mówi się, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, ale w przypadku włoskiego zespołu najtrudniejszy wydaje się być ten ostatni – zamykający dystans do najgroźniejszych rywali. Oczy Sebastiana Vettela zaczynają powoli nabierać podobnego wyrazu, jak spojrzenie Alonso sprzed kilku sezonów. Nie można powiedzieć, że jest źle, ale myśląc kategoriami Ferrari tylko zwycięstwo się liczy, a o to w tym sezonie będzie niezwykle trudno. Finisz za Perezem na tak prestiżowym obiekcie musi boleć podwójnie, a włoska prasa nie zostawiła na Ferrari suchej nitki po niedzielnym występie. Choć Sebastian Vettel wziął na siebie odpowiedzialność na słaby wynik w Monako, to nadal samochód jest najsłabszym ogniwem całej układanki. Monako potwierdziło przypuszczenia, że nowy bolid jest bardzo wrażliwy na zmiany temperatury i ma problemy z utrzymaniem opon w optymalnym oknie pracy. Wysiłki podjęte podczas testów w Barcelonie i po ich zakończeniu nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Kolejny wyścig już za niespełna dwa tygodnie – zegar tyka.

Jak ocenić wynik McLarena? Biorąc pod uwagę punkt widzenia Pereza, wynik Alonso może być w dużej mierze zasługą samego kierowcy, któremu bolid specjalnie nie przeszkadzał. Kanada będzie dobrym miernikiem postępów wykonanych przez zespół, zarówno po stronie jednostki napędowej, jak i samego podwozia. Zalecałbym jednak spory dystans czytając bardzo optymistyczne wypowiedzi szefostwa zespołu. Tak dużych strat nie da się odrobić jedną dużą poprawką.

Przykład Saubera pokazuje, że zawsze może być gorzej. Problemy finansowe niestety idą w parze z problemami na torze. Przykro to mówić, ale zespół nie radzi sobie ze swoimi kierowcami, którzy nie pierwszy raz odmówili wykonania poleceń swoich inżynierów. Niestety kontrakty z kierowcami są jedyną rzeczą, która trzyma zespół przy życiu, więc szefostwo nie może zrobić nic poza im pogrożeniem palcem. Jeśli prawdą jest, że Marcus Ericsson celowo sprowokował kontakt z partnerem z zespołu, gdy ten odmówił wykonania polecenia zespołu, to w innych okolicznościach oznaczałoby to zakończenie współpracy.

Na koniec mały plusik dla Sainza oraz duży minus dla Williamsa. Ekipa z Grove coraz mocniej obniża loty i jest to prawdopodobnie rezultat przerzucenia całego ciężaru prac na przyszłoroczną konstrukcję. Verstappen? Nie zawsze będzie tak słodko i miło, jak w Barcelonie.