Magiczny pył nad Albert Park

Alonso w dzień po wypadku (fot. Twitter / @roger_benoit)

Australijski magiczny pył ponownie pojawił się nad Albert Park. Niedzielne zawody w niczym nie przypominały sobotniej rywalizacji, o której nawet nie warto wspominać. Wyścig miał prawdziwą dramaturgię i kilku bohaterów, a osią tych wszystkich wydarzeń był wypadek Fernando Alonso.

Patrząc na zdjęcia prezentujące bolid po wypadku można zadawać sobie pytania, jak to możliwe, że hiszpański kierowca wyszedł z niego o własnych siłach i ma jedynie opatrunek na nodze? Na szczęście tym razem standardy bezpieczeństwa wzięły górę nad bezwzględną naturą sportów motorowych. Analizując jednak dokładnie sekwencję zdarzeń, co najmniej dwie rzeczy wymagają przemyślenia.

Żwirowa nawierzchnia, nazywana często żwirową pułapką, tym razem zadziałała przeciwko kierowcy. Rozbity bolid McLarena rozpoczął rolowanie właśnie po kontakcie z grząskim podłożem. Druga sprawa dotyczy tematu dość mocno dyskutowanego w ostatnim czasie, czyli ochrony głowy kierowcy. Roll-hoop jest elementem, który uniemożliwia kontakt głowy kierowcy z inną płaską powierzchnią, ale jedynie pod warunkiem, że ta powierzchnia jest twarda. Nurkowanie bolidu, pędzącego z tak ogromną prędkością, w trawiastym lub żwirowym podłożu mogłoby mieć bardzo poważne skutki dla zdrowia kierowcy. Z tego punktu widzenia rozwiązanie zaprezentowane w bolidzie Ferrari zdaje się mieć przewagę nad pomysłem Red Bulla. Odrębną kwestią jest, czy Alonso mając nad głową dodatkowe zabezpieczenie byłby w stanie o własnych siłach wydostać się z bolidu.

Przyczyny wypadku wydają się być oczywiste. Sam Alonso przyznał, że wykonując manewr stracił punkt odniesienia i przestrzelił hamowanie. Warto jednak dodać, że bolid zespołu Haas nienaturalnie zwolnił na chwilę przed kontaktem, a wszystko za sprawą systemu odzyskiwania energii. Na powtórce widać, że tylna lampka w bolidzie Guttiereza, sygnalizująca pracę systemu odzyskiwania, zapaliła się, jednak na reakcję ze strony kierowcy będącego z tyłu było już za późno. To wystarczyło, aby Hiszpan dojeżdżając do zakrętu numer 3 z aktywowanym systemem DRS pomylił się w obliczeniach i zamiast po zewnętrznej stronie toru znalazł się na jego obrzeżach. Czujnik zamontowany w bolidzie zanotował przeciążenie 46G.


To nie koniec cudów. Romain Grosjean po pierwszym wyścigu w barwach zespołu Haas powiedział, że szósta pozycja powinna być traktowana w kategoriach zwycięstwa. Pierwszy raz od 2002 roku nowy zespół był w stanie wywalczyć punkty w swoim debiucie. Francuz, który startował z 19 pozycji, pojechał bezbłędne zawody od startu do mety. Na szczególną uwagę zasługuje tempo Grosejan’a w drugiej części wyścigu, kiedy to na pośredniej mieszance był w stanie utrzymać za sobą kilku rywali, a w końcówce nawet nieco odjechać. To pokazuje, że kierowca bardzo delikatnie obszedł się z gumami Pirelli, dzięki czemu spokojnie dowiózł “zwycięstwo” do mety. Warto dodać, że przy podobnej strategii inżynierowie Mercedesa drżeli o opony Rosberga na pięć okrążeń przed końcem wyścigu. Zużycie prawej przedniej opony było ogromne i na stanowisku niemieckiego zespołu trwały gorączkowe dyskusje, czy nie wykonać kolejnej zmiany. Napięcie potęgował fakt, że w związku z ograniczeniem komunikacji zespół nie mógł przekazać kierowcy, że sytuacja jest krytyczna.

Strategie doboru opon w GP Australii (fot. Pirelli)

Co zdecydowało, że to właśnie Rosberg cieszył się z pierwszego zwycięstwa w sezonie? Czy rzeczywiście Ferrari wypuściło szansę z rąk, podejmując niewłaściwe decyzje w kluczowym momencie wyścigu? Z punktu widzenia zespołu Ferrari decyzja o sięgnięciu po supermiękką oponę w czasie czerwonej flagi była jak najbardziej właściwa. Włoski zespół w czasie weekendu wyścigowego nie przejechał ani jednego kółka na oponie pośredniej, dlatego jej użycie wiązałoby się ze sporym ryzykiem. Każda opona potrzebuje znalezienia odpowiedniego zakresu temperatur, w którym pracuje najlepiej. Przestrzelenie tych parametrów nie tylko sprawiłoby, że Vettel musiałby ponownie zjechać do swoich mechaników, ale jego tempo również nie byłoby konkurencyjne. Końcówka wyścigu pokazała, że tempo Ferrari na miękkiej mieszance jest bardzo dobre i niewiele zabrakło, a strategia, która okazała się zwycięska dla Rosberga, nie sprawdziłaby się w przypadku Hamiltona. Dla Brytyjczyka decydującym momentem był start oraz późniejsza, bezskuteczna walka z Sainzem.

 

Czasy osiągnięte na poszczególnych mieszankach (fot. Pirelli)

 

Mercedes nie bez powodu przeznaczył całą zimę na sprawdzenie pośredniej mieszanki. Jej odpowiednie wykorzystanie może być w tym sezonie kolejnym atutem po stronie Hamiltona i Rosberga. Warunek jest jeden – czysty tor przed sobą. Albert Park pokazał, że W07 jadąc w cieniu rywala traci wiele ze swoich atutów. Wszystkie aerodynamiczne dodatki, których na bolidzie niemieckiego zespołu przybywa coraz więcej, a ich kształt jest coraz bardziej wymyślny, nagle przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. To jest jedna ze słabości Mercedesa, którą Ferrari musi wykorzystać, jeśli marzy o walce o tytuł. Można to zrobić w kwalifikacjach lub na starcie wyścigu i ten drugi sposób wydaje się być właściwą ścieżką, którą włoscy inżynierowie powinni podążać. Dodatkowo wielomiesięczne prace nad procedurą startową mogą zostać dodatkowo nagrodzone w kontekście zmian regulaminu technicznego. Od tego sezonu kierowcy mogą operować sprzęgłem na starcie tylko jedną ręką. Nadal dopuszczalne jest wykorzystanie dwóch łopatek znajdujących się za kierownicą, ale nie mogą one być ze sobą sprzężone.

Mówi się, że nie ma gorszego miejsca niż czwarte, ale Daniel Ricciardo był zadowolony ze swojego występu. Kierowca w rozmowach z dziennikarzami podkreślał, że bardziej od rezultatu cieszy go dobra forma bolidu i tempo z jakim był w stanie podróżować, czego najlepszym dowodem jest rekord okrążenia.

Wczesny zjazd do alei serwisowej odbił się czkawką wielu zespołom, w tym Toro Rosso. Patrząc na wynik Grosjean’a młodzi kierowcy mieli realną szansę znaleźć się w pierwszej szóstce, ale strategia tym razem zadziałała niezgodnie z oczekiwaniami. Wewnętrzna rywalizacja w zespole również nie przyniosła nic dobrego. Będący pod presją Sainz przez długi czas nie mógł poradzić sobie z wolniejszym bolidem Renault, a zachowania Verstappena nie można nazwać inaczej, jak dziecinnym. Jak mówi stare powiedzenie, najpierw musisz pokonać partnera z zespołu. Holender mimo zgody zespołu na podjęcie bezpośredniej walki z Sainzem nie był w stanie pokazać swojej wyższości na torze, dlatego jego późniejsze tłumaczenia są całkowicie pozbawione argumentów. Pierwszy sezon i zebrane w czasie jego trwania pochwały oraz nagrody najwyraźniej zaszkodziły młodemu kierowcy. Kubeł zimnej wody na rozgrzaną głowę wydaje się być najlepszą receptą.

Co do młodzieży to na uwagę zasługują Pascal Wehrlein oraz Joylon Palmer. Pierwszy z nich bardzo solidnie zaprezentował się na kilku pierwszych kółkach. Młody Niemiec przez moment jechał nawet na 13 pozycji, utrzymując za swoimi plecami dużo bardziej doświadczonych kierowców. Z kolei kierowca Renault w swoim debiucie ukończył wyścig tuż poza pierwszą dziesiątką nie okazując wielkiego respektu rywalom na torze w bezpośrednich pojedynkach.

Ma koniec krótko na temat zmian formatu kwalifikacji. W niedzielne popołudnie przedstawiciele zespołów zgodnie zdecydowali, że w kolejnym weekendzie wyścigowym wracamy do starych zasad kwalifikacji. Najlepszym świadectwem jak poważnie FOM oraz FIA podchodzą do kwestii związanych z ostatnimi zmianami przepisów niech będzie fakt, że ani Ecclestone ani Todt nie pojawili się w ten weekend w Australii.

Alonso chyba ma się dobrze (fot. Instagram / Fernando Alonso)